piątek, 18 maja 2018

Rozdział 6

W końcu

Nadeszła sobota. Czas mojego wyjścia z Leifem. Wstałam i przeciągnęłam się. Byłam tak podekscytowana. Przygotowałam się. Długie włosy związałam w luźny warkocz. Założyłam czarną sukienkę z ramiączkami i ozdobami ze złotych łańcuszków. Oczy podkreśliłam delikatną kreską, a usta ciemną szminką. Wyglądałam dobrze. Uśmiechnęłam się szeroko do mojego lustra, ale zaraz spochmurniałam.

Skąd wiedział?

Otrząsnęłam się z tych myśli i wzięłam szkicownik. Mam dzisiaj przed sobą przyjemny dzień. Kiedy wychodziłam zaczepiła mnie mama.
- Wychodzisz? Myślałam, że wolisz rysować w domu...
- Jestem umówiona na spotkanie - znałam jej reakcję jeszcze zanim się odezwała - Tak, z Leifem.
Mama uśmiechnęła się radośnie.
- Wiedziałam! To się musiało w końcu stać, przecież widzisz jak na ciebie patrzy - nie wiedziałam o co jej chodzi, ale już byłam spóźniona więc nie wyprowadzałem jej z błędu. 

Pogoda była doskonała. Nie było za gorąco, ale nie zanosiło się także na deszcz. Zaczęłam się rozglądać. Mniej więcej tu byliśmy umówieni na spotkanie.
- Cześć płomyczku - głos tuż przy moim uchu sprawił, że podskoczyłam wysoko w górę - No pięknie skaczesz. A teraz idziemy? 
- Tobie też cześć - fuknęłam na niego udając obrażoną, ale moje serce biło jak szalone. Bynajmniej nie ze strachu. Chłopak miał na sobie dopasowaną zieloną koszulę a na szyi rzemień z kłem. Miał też na sobie czarne spodnie i miałam nadzieję, że nie nosi codziennie tych samych - Gdzie chcesz iść.
- Nie często spotykam się z ludźmi więc pozwoliłem sobie sprawdzić gdzie zwyczajowo wychodzi się z dziewczynami - wyszczerzył zęby - mogłem też dodać parę rzeczy sam. 
- W takim razie nie mogę się już doczekać - powiedziałam próbując ukryć rumieniec. Czy on uznał to za randkę? I czy ja uznawałam to za randkę? 

Pierwszym naszym przystankiem było zoo. Minęliśmy kolejkę po bilety. Bramkarz przywitał Leifa i wpuścił nas do środka. Uniosłam pytająco brwi.
- Długo tu pracowałem - odpowiedział na moje nieme pytanie - Jakie zwierzęta lubisz najbardziej? 
- Wilki - odparłam bez chwili zastanowienia. Coś jakby cień bólu przemknęło przez jego twarz, zaraz jednak złapał mnie za rękę i pociągnął w głąb zoo.
- Masz szczęście. Moja rodzina finansuje wybieg dla wilków. To jedyny taki w całym tym miejscu.

Stanęliśmy przy dość wysokiej siatce. Nie było widać w środku zwierząt ale trudno było sięcze dziwić. Wszędzie w środku rosły wysokie drzewa a teren był spory. Leif prowadził mnie dalej w okół aż dotarliśmy do furtki. Wyciągnął klucze a mnie przeszył dreszcz.
- Chcesz tam wejść? - może i kocham wilki, ale wiem, że nawet te w zoo są dzikimi zwierzętami i mogą zrobić człowiekowi krzywdę. 
- Jesteś ze mną. Nie masz się czego bać.
Dziwne uczucie pojawiło się w moim sercu. Mogę mu ufać. Jestem przy nim bezpieczna.
Skąd wiedział?
Zależy mi na nim.
Jak się tam znalazł?
Chcę z nim tam pójść. 
Weszliśmy do środka. 

Gdy doszliśmy do centrum wybiegu stał tam jeden wilk. Miał piękne brązowe futro i patrzył mi prosto w oczy. Odwrócił łeb i spojrzał na mojego towarzysza. On wyciągnął rękę w jego stronę, a zwierze niczym pies podeszło do niego i wepchnęło mu głowę pod dłoń. Wydało z siebie dziwny dźwięk i z pomiędzy drzew wyszło parę innych stworzeń w tym młode. 
- Czy ja też mogę...? - zapytałam cicho nie chcąc ich spłoszyć. Chłopak uśmiechnął się ciepło.
- Oczywiście. Po to tu jesteśmy.

Bawiliśmy się z wilkami dwie godziny. Na moich kolanach układały się szczenięta zaś do Leifa łasiły się wszystkie dorosłe wilki. Poza jednym. Brązowa samica którą widzieliśmy siedziała i obserwowała nasze poczynania. To ona była przywódczynią stada i musiała pilnować swoich. Z wybiegu wyszliśmy kiedy miałam już kilkanaście szkiców wilków. Kiedy podchodziliśmy do bramy za nami podążyła wilczyca i polizała mnie po dłoni. Potem schyliła głowę i wróciła do zalesionej części terenu.
- Szanuje cię - przerwał ciszę Leif. Uśmiechał się radośnie i mam wrażenie, że nie widziałam go jeszcze tak szczęśliwego. Musi mu zależeć na tym miejscu. Odwzajemniła jego uśmiech - Chodź, czas na kolejny trochę zmieniony tradycyjny przystanek. Idziemy na kolację.

Do miejsca gdzie mieliśmy zjeść szło się przez park. Nie wiedziałam gdzie idziemy. Zaczęło robić się gorąco. Sięgnęłam do torebki. Nie wzięłam wody. Ten chłopak ma na mnie zły wpływ. Zaczęłam lekko panikować ponieważ czułam się słabo. Myślałam gorączkowo co zrobić. Nie chciałam w końcu żeby widział jak słabowita jestem...

W roztargnieniu potknęłam się o własne nogi. Już w wyobraźni czułam uderzenie o chodnik ale...
- Jeśli masz lecieć, to spokojnie możesz na mnie - chłopak złapał mnie i przytrzymał. Mimo tego, że słabo się czułam, przewróciłam oczami.
- Na prawdę? Nie wymyśliłeś nic lepszego? - uśmiechnął się i ominął moje pytanie. Zaraz potem jego twarz przybrała lekko zmartwiony wyraz.
- Jesteś strasznie gorąca - już miałam coś powiedzieć ale kontynuował - i nie mówię tego na złość. Słabo się czujesz? - kiwnęłam głową - Masz wodę? - pokręciłam a on westchnął - W takim razie nie mam wyboru.
Chciałam zapytać o co mu chodzi ale nie zdążyłam. Poprawił ustawienie swoich dłoni i wziął mnie na ręce. Przyczepiłam się do niego kurczowo.
- Leif, proszę nie, odstaw mnie, proszę proszę proszę - zaczęłam szybko mówić. Nie lubię być podnoszona. Zawsze boję się, że ktoś mnie upuści. 
- Czyżby silna i odważna Samanta się bała? Ach, droga na miejsce będzie przezabawna!
Mimo moich licznych protestów nie puścił mnie przez całą drogę. Po jakimś czasie zaczęłam rozpoznawać otoczenie. Byłam już tutaj. Po paru chwilach rozpoznałam blok. To tutaj mieszka Leif.
- Idziemy do ciebie?
- Uzanalem, że skoro ty pokazałaś mi swoje piękne rysunki ja mogę cię uraczyć moją sztuką. 

Już wtedy byłam pewna, że będzie zabawnie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz