sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 4- Prowokacja

                                                        ROZDZIAŁ 4- Prowokacja
-Chory psychicznie? Zobaczymy!- gwałtownie wstał odsuwając się ode mnie. Mruczał coś pod nosem, a ja poczułam, że moje powieki stają się coraz cięższe i cięższe…
     Znajdowałam się w dość ciemnym pomieszczeniu, a naokoło mnie stały różne dziwne przedmioty. Stałam na końcu korytarza przy skrzynce od której biło niebieskie światło. Rozejrzałam się. Obok mnie była ściana w której wszystko się odbijało, ale zamiast mnie zobaczyłam Michaela/ Lokiego czy jak mu tam było. Spojrzałam na swoje ręce. Chociaż miały długie palce i wyglądały na delikatne nie było w nich nic z kobiecości. 
    Coś kazało mi chwycić skrzynkę. Kiedy jej dotknęłam "moja" skóra zaczęła się robić niebieska. Usłyszałam, że ktoś wszedł do sali. Nie wiem skąd wiedziałam, że ten starszy pan z zasłoniętym złotą klapką okiem to Odyn.
- Czy jestem przeklęty?- wydobył się ze mnie głos Lokiego.
-Nie.
- To czym jestem?- ciągnęłam
- Moim synem.
- Czym jeszcze?
     W tym momencie obraz zawirował. Wyglądało to jakby ktoś przewinął kawałek rozmowy.
-Więc jestem tylko jednym z trofeów, czekającym na dzień, w którym się przydadzą?!*
     Zrobiło mi się żal Lokiego. Żył w kłamstwie, tak jak ja. Kobieta, która mnie wychowała też stwierdziła, że jestem jej po prostu do czegoś potrzebna.
    Znalazłam się teraz w innym miejscu. Byłam już sobą . Na dziwnym podwyższeniu leżała moja "siostra" i płakała. Obok niej leżały sterty ostrych narzędzi. Nagle obraz zamigotał. Angelica migotała i zamiast niej na stole leżał dobrze zbudowany, niebieskooki blondyn. Moje ręce raz należały do mnie, a raz do Lokiego. Kiedy się odezwałam słyszałam to tak, jakbyśmy mówili równocześnie.
-Teraz zapłacisz za to, co przez ciebie wycierpiałam/em!- nachyliłam się po broń i szybkim ruchem wbiłam ją w serce Angeliki i … Jak on się nazywał? Kim był? 
To Thor, mój wnerwiający "brat". 
Co twój głos robi w moich myślach?!
Odpowiadam na pytanie. 
Spadaj. 
Nie ma mowy. 
Co to za dziwna scena ?
Okazało się, że nasze marzenia się na siebie nakładają. Jeszcze zobaczysz parę wspomnień, marzeń zarówno twoich jak i moich lecz na  razie…
      Wszystko wokół zawirowało i
                                                      otworzyłam oczy.
- … musisz się obudzić.
                                                         
                                                         *Miesiąc później*

      Byłam w stanie zrobić wszystko, żeby wyrwać się z tego piekła. Straciłam poczucie czasu. Pierwszy raz od dawna po mojej twarzy spływały gorzkie łzy. Nie płakałam odkąd skończyłam 6 lat. Jeśli chciał mnie złamać udało mu się. Oprócz pokazywania mi moich najboleśniejszych wspomnień zdarzało mu się mnie uderzyć za to, że czasem trafnie udawało mi się go zdenerwować. Znał moje wspomnienia. Zabrał mi moją tarczę- kłamstwo. Zostawał sarkazm i ironia, za które byłam karana. Nie miałam jak się schować. Została tylko krucha maska niewzruszenia niewspomagana niczym innym. 
       Zdążyłam uwierzyć w to, że Loki faktycznie jest bogiem z Asgardu i że posługuje się magią. Na pewno potrafił tworzyć iluzje i w jakiś sposób kontaktował się zemną poza werbalnie. Miałam też swoje przypuszczenia co do jednej z jego mocy. Możliwe, że potrafił tworzyć swoje klony, jednak nie było to pewne. Taki wniosek wysnułam, ponieważ za każdym razem gdy się do mnie zbliżał nie czułam niczego. Tylko cztery razy poczułam chłód. Gdy pewnego dnia poczułam go po raz piąty postanowiłam go o to zapytać. Gdy już miał wychodzić powiedziałam:
-Posługujesz się magią, mam rację?
-Tak.
-Jestem stuprocentowo pewna, że masz jakiś kontakt z moimi myślami- odwrócił się i niebezpiecznie zmniejszył odległość między nami.
-Myślisz? Tak masz rację. Jakieś inne pomysły?- poczułam, że powinnam przestać mówić, bo nie mam pomysłu. Gwałtownie potrząsnęłam głową.
-Pewnie potrafisz też wpływać na zachowanie innych, co próbowałeś zrobić przed chwilą- pozwoliłam sobie na szubki kpiący uśmieszek, lecz zaraz się opamiętałam. W tamtej chwili lekko zamknęłam oczy czekając na cios, który zwali mnie z nóg, gdy ten jednak nie nadszedł niepewnie spojrzałam na boga.
-Masz rację. Nie masz tak słabej woli jak myślałem. coś jeszcze?
-Nie jestem pewna, lecz myślę, że naprawdę byłeś tu pięć razy. W tym piąty jest dzisiaj. Reszta to klony- spojrzał a mnie wyraźnie zdziwiony.
-Prawda Interesuje mnie tylko- na jego ustach pojawił się uśmiech. Przybliżył się i szepną mi wprost do ucha - jak na to wpadłaś?
-Bo zawsze  kiedy to jesteś naprawdę ty to czuje pewien…- dokończyłam ledwie słyszalnym szeptem- chłód.
-Jesteś ciekawa skąd się bierze?- spytał głosem, przez który przeszły mnie ciarki.
-Nie- skłamałam- To twoja sprawa. Jeśli jednak chcesz mi powiedzieć, to słucham.
-Każdy by się nabrał. Każdy, tylko nie ja. Nie powiem ci skąd ten chłód, jednak powiem ci, że przy ludziach, chodząc po Midgardzie, nigdy nie czułem takiego ciepła jak to twoje.- wypowiedziawszy to zdanie odsunął się ode mnie i rozpłynął się w zielonej mgle. Nie wiedziałam co myśleć. To nie było normalne jego zachowanie. Zazwyczaj patrzył się na mnie jak na coś co nie ma racji bytu i co ma wyjątkowe szczęście, że się nad tym lituje. Ale w jego oczach widziałam dziś coś ludzkiego. chwile patrzył na mnie, jak na równą sobie. Zasnęłam z myślą o tym, że może jestem do niego podobna. Z charakteru? Nie wiem. Ze względu na wspomnienia? Może. Z wyglądu? Jesteśmy dość podobni, lecz tu chodzi o coś innego. O ile dobrze znałam go z mitów, był bogiem kłamstwa. Każde kłamstwo ma za zadanie schować nas przed światem. Oboje kłamiemy w ten sam sposób i jesteśmy w stanie pokazać światu prawdziwych emocji. Żyjemy pod tą samą ochroną...


*Trochę to odbiega od oryginalnej kwestii Lokiego, lecz starałam się to oddać jak najlepiej.

czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział 3- Odmiana

Widzicie jak literki L,O,K i I ładnie układają się na klawiaturze? Mam świra!!! Ale jeśli to czytacie, to albo was znam, albo wy  też!

ROZDZIAŁ 3- Odmiana
*Oczami Michaela*
-Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?
   Cholera jasna! Za dużo gadam! Szybko zacząłem wymyślać jakąś historyjkę, w końcu jestem w tym dobry, można wręcz powiedzieć, że jestem mistrzem naginania rzeczywistości do własnych potrzeb. Wtedy dziewczyna złapała się za głowę.
Zaczyna się? TERAZ?! Trzeba ją szybko zabrać z tego miejsca. Podszedłem do niej i zasłoniłem jej oczy ręką. Wymruczałem parę słów pod nosem, a kiedy mrugnąłem znaleźliśmy się w łazience mojego apartamentu. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy na ręce którą zasłaniałem jej pole widzenia, zobaczyłem krew. Po jej włosach i z jej oczy spływała szkarłatna substancja. Pierwszy raz widziałem taką przemianę, więc obserwowałem zaistniałą sytuację zaciekawiony.
Wstydził byś się! Ona cierpi, a ty patrzysz na nią jak na jakąś atrakcję turystyczną!- krzyczała część mnie. Bardzo mała część.
     Samanta gwałtownie otworzyła oczy. Wyraźna zmiana. Kiedyś były przygasłe, teraz aż rażą intensywnym szmaragdowym kolorem. Jej włosy wypadły, a nowe które wyrosły były kruczoczarne, gęste, mocne i dwa razy dłuższe. Naokoło niej unosiła się zielona poświata. Nieprzytomna padła na ziemię
 No to koniec przedstawienia. Teraz musiałem zabrać ją do miejsca, gdzie powoli sama uświadomi sobie co i dlaczego ją spotkało. Do przestrzeni. Tak to nazywamy. Nie ma granic, jedyna pewna to podłoże. Naokoło widać tylko czerń, lecz wszystko jest dobrze oświetlone. 
    Jeszcze się nie przedstawiłem. Mam na imię…
*Oczami Samanty*
Po raz kolejny w przeciągu dwóch-trzech dni zemdlałam. Zaczynało to być irytujące. Rozejrzałam się po miejscu w którym się znalazłam. Spowijała mnie czerń. Jedynym przedmiotem jaki dostrzegłam było lustro. Wstałam z podłogi i chwiejnym krokiem do niego podeszłam. To co zobaczyłam bynajmniej nie było moim odbiciem. Dziewczyna patrząca na mnie z lustra wyglądała prawie tak samo jak ja, lecz miała długie i gęste, lekko falowane włosy. Nie licząc fryzury była intensywną wersją mnie. Moje włosy były czarne jak noc, a z oczu bił zielony blask. Później zwróciłam uwagę na mój strój. Z domu wyszłam w niebieskiej koszuli i żółtych leginsach. Te kolory do mnie nie pasowały, lecz moi opiekunowie prawni nie chcieli kupować mi nic w moich ulubionych kolorach: zielonym, czarnym i złotym. Mówili, że to kolory przynoszące pecha i noszone przez ludzi fałszywych. Nigdy tego nie rozumiałam. Teraz byłam cała ubrana w te piękne, majestatyczne barwy. Miałam na sobie zieloną koszulę i czarne leginsy ze złotym wzorem stworzonym z małych złoconych łusek n lewej nogawce. Nagle poczułam przejmujące zmęczenie i usiadłam. Za plecami miałam pustą przestrzeń. Myślałam o tym, jak przyjemnie byłoby się o coś oprzeć. Poleciałam w tył chcąc się położyć i natrafiłam na… ścianę! 
 Dziwne. Nie podoba mi się tu. Jestem sama w ciemnym, dziwnym miejscu, nie wyglądam jak ja, jestem w nie swoich ubraniach i jest mi słabo! Gorzej się nie da?! No cóż, okazało się, że się da. Poczułam, że wokół moich rąk zamyka się coś w rodzaju kajdan przytwierdzonych do powierzchni o którą się opierałam. Lustro stanęło w zielonych płomieniach a spomiędzy nich wyszedł Michael ubrany w zielono-czarno-złotą zbroję. Na głowie miał złoty hełm z rogami. W tej chwili przypominał jedną postać z moich rysunków. Loki…
NIE!!! To był ten Michael, którego poznałam wczoraj.

-Wczoraj to leżałaś tu nieprzytomna. Jak i przedwczoraj. Leżysz tu już tydzień. I dobrze myślisz, lecz przedstawię ci się oficjalnie- To mówiąc podszedł do mnie, uklękną i pocałował mnie w rękę. Biło od niego zimno,a co najdziwniejsze, nie odstraszało mnie to - Mam na imię Loki i pochodzę z Asgardu. 
-Nie. Masz na imię Michael i jesteś chory psychicznie- stwierdziłam. Nie wiedziałam, że wypowiadając to zdanie zapewniłam sobie wypoczynek w piekle.

środa, 27 listopada 2013

Rozdział 2- Przebudzenie

Ale was tu dużo było:))) Awwww... Widzę, że nie tylko ja kocham Lokiego świrniętą miłością! Zapraszam więc na nowy rozdział. (Robię mały eksperyment z kolorem tekstu. Piszcie w komentarzach czy może być.)


ROZDZIAŁ 2- Przebudzenie
Powoli otworzyłam oczy. Leżałam na miękkim łóżku. W miejscu w którym się znajdowałam było ciemno. Jedynym źródłem światła było światło wpadające przez szparę w drzwiach. Jak najciszej wstałam i podeszłam do nich. Zorientowałam się, że jestem teraz w moim domu. Nie pamiętałam nic od momentu, gdy poczułam ten przeszywający ból. Na samo jego wspomnienie przeszły mnie ciarki. Z kuchni dobiegały podniesione głosy moich rodziców. Wiedziałam, że kiedy mnie zauważą przestaną się kłócić i nie dowiem się o co chodziło. Jedyne co mi groziło to fakt, że moja rodzicielka mnie nienawidzi i wykorzystałaby sytuację przeciwko mnie.
 Ale co mnie to obchodzi…
-…powinna się o tym dowiedzieć! Całe życie nie mieliśmy odwagi jej się  przyznać! Wiesz jak ona się czuje, kiedy codziennie patrzy w lustro z myślą, że tu nie pasuje?!- nigdy nie widziałam ojca tak zdenerwowanego. Wiedziałam, że mówił o mnie. Wiele razy zwierzałam mu się z poczucia niesprawiedliwości świata. Z tego, że nienawidzę wszystkich naokoło.
-Nie! Nigdy nie dowie się prawdy! Jest nam potrzebna…
-Po co?  Żebyś miała na kim się wyżywać? Tak, właśnie to robisz. Jej matka nam ufała, prosiła, byśmy ją dobrze wychowali, bo ona nie może tego zrobić! Ty to ignorujesz! Myślisz, że Samanta nie ma uczuć?! Mylisz się! Ona tylko udaje i kłamie! Nikt się nie orientuje, bo trzeba jej przyznać, że opanowała to do perfekcji. Jak widać jej przeznaczenie robi swoje…
-Nie chcę o tym więcej słyszeć! Wystarczy, że ON wszedł do naszego domu! I nie wiesz, ile miłości trzeba, by tak jej nienawidzić!
Ojciec wyszedł z kuchni trzaskając drzwiami ich sypialni.
    A ja? Nie mogę powiedzieć, że przyjęłam to ze spokojem. Z całej zawiłej rozmowy zrozumiałam jedno: Nie. Jestem. Ich. Córką. Niewiele myśląc wpadłam do kuchni
-I co?! Musiałam podsłuchiwać, żeby się dowiedzieć?! Że dlatego zawsze kochałaś tylko Angelice?! Że dlatego tak bardzo do was nie pasuję?!- nie czekałam na odpowiedź i popędziłam do pokoju.
     Po dwóch godzinach, tak jak się spodziewałam do pokoju weszła moja mat… ta kobieta, sprawdzając, czy śpię. Upewniwszy się co do tego wyszła z pokoju. Tylko na to czekałam. Zaczęłam szybko się pakować. Kiedy zapakowałam najpotrzebniejsze rzeczy spojrzałam na pokój. To w nim spędziłam całe wakacje. To była kara za wpakowanie Angelicy w kłopoty. 
Przynajmniej wiem czemu zawsze była taka surowa.
Mój wzrok powędrował na biurko. Zostawiłam tam tylko jeden rysunek. To był portret przedstawiający mojego… Tak, on w tej rodzinie był jedyną bliską mi osobą. To był mój ojciec. Napisałam na tej kartce powody, dla których ich opuszczam. Zakończyłam zdaniem "Poza osobą z tego portretu, nienawidzę każdego członka tej rodziny". Uznałam, że należy im się ta szczerość. Kiedy byłam przy drzwiach wyjściowych, poczułam rękę na ramieniu. 
-Wiem, że nie zmienię twego zdania, ale przemyśl to jeszcze. Twa matka…
-Ona nie jest moją matką!
-Ta kobieta cię kocha, tylko nie potrafi tego okazać. Kiedy nas opuścisz nie będziemy mogli cię chronić przed światem.
-Nie potrzebuję ochrony. Potrzebuję wolności i prawdy.
-Czemu żądasz prawdy, tak rzadko sama ją dając?
-Nie chcę się z tobą kłócić. Żegnaj.
-Do zobaczenia Samanto.
     Pierwszym miejscem do którego poszłam, był park. Chciałam usiąść na ławce i chwile pomyśleć co dalej. O ile zawsze wszystkie moje czyny były przemyślane i logiczne, to teraz nie wiedziałam co zrobić. W pewnym momencie słyszałam, że ktoś idzie przez park. O godzinie drugiej nad ranem nikogo się tu nie spodziewałam, a jakaś osoba zawsze mogła oznaczać kłopoty. 
-Samanto, co robisz tu o takiej nienormalnej godzinie?
O nie, tylko nie teraz…- pomyślałam, gdy do mych uszu dotarł głos tej żmii. Mianowicie była to Casandra, największa tapeta jaką miałam przyjemność poznać.
-Mogłabym cię spytać o to samo.
-Ojoj, zawsze wiedziałam, że nie jesteś zbyt miła. Jeśli cię to interesuje to odpowiem na twoje pytanie. Poluję. Na kogo, spytasz? Na… CIEBIE!- Kiedy to mówiła, jej ciało zaczęło bulgotać i poczęła zmieniać się w najbardziej odrażającego stwora, jakiego widziałam. Miała tułów węża, dwie gadzie odnogi zakończone pożółkłymi pazurami. Jej łeb przypominał łeb smoka, rodem z łodzi wikingów… chociaż nie, ona była obrzydliwa, a nie majestatyczna.
-Co do…- nie dane mi było dokończyć, gdyż poczwara rzuciła się na mnie. Wszystko wydarzyło się w przeciągu paru sekund. Sięgnęłam do kieszeni, w której miałam moje noże do rzucania. Wiem, że to dziwne, lecz były jedną z pierwszych rzeczy jakie spakowałam. Chwyciłam pierwszy i pod nosem wyszeptałam parę słów których sensu nie rozumiałam. Moja broń zapłonęła zielonym płomieniem. Wtedy rzuciłam nią w bestię. Ta nie była najwyraźniej przygotowana na taki obrót sprawy i kiedy ostrze wbiło się tam, gdzie powinna mieć serce, zaczęła syczeć i rozpadła się w proch. Wstrząśnięta zabrałam nóż z ziemi i z powrotem usiadłam na ławce. 
       Siedziałam tam z pięć minut, gdy poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Podskoczyłam wystraszona. Michael, który usiadł obok mnie uniósł  brwi rozbawiony.
-Hej. Sory, że cię tak przeraziłem.
-Nie przeraziłeś. Po prostu byłam zaskoczona.
-Chcesz się przejść?- Nie miałam ni lepszego do roboty, przystałam na propozycję i ruszyliśmy wolnym krokiem boczną aleją parku. Szliśmy w ciszy, a każde z  nas myślało o czymś innym.
Nie muszę być już miła. I tak nie mogę go wykorzystać.
A nie możesz być miła bez powodu?
Mogę, tylko po co?
Gdyby było po co było by z powodem.
Może przyda mi się w przyszłości?
Tak też można
Michael przerwał moje intensywne rozmyślanie na jego temat.
-Dobrze się czujesz? Wczoraj trochę się przestraszyłem. Nagle zasłabłaś. Dobrze, że cię zauważyłem.
-To byłeś ty? No tak. Mogłam się domyśleć. 
-Kiedy przyniosłem cię do domu, twoi rodzice wyglądali na zaniepokojonych
Przypomniałam sobie fragment kłótni ludzi którzy mnie wychowali:
Po co?  Żebyś miała na kim się wyżywać? Tak, właśnie to robisz. Jej matka nam ufała, prosiła, byśmy ją dobrze wychowali, bo ona nie może tego zrobić! Ty to ignorujesz! Myślisz, że Samanta nie ma uczuć?! Mylisz się! Ona tylko udaje i kłamie! Nikt się nie orientuje, bo trzeba jej przyznać, że opanowała to do perfekcji. Jak widać jej przeznaczenie robi swoje…
Nie chcę o tym więcej słyszeć! Wystarczy, że ON wszedł do naszego domu!
Coś mi tu nie pasowało. Czyżby to Michael był tajemniczym kimś? Musiałam to sprawdzić…
-Mam pytanie.
-Pytaj śmiało- chyba po raz pierwszy odkąd go poznałam szczerze się uśmiechnął. Muszę przyznać, że miał piękne, białe z…
Stop! Przestań tak myśleć!!!  

-Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?

<DUM DUM DUM DUM!!!> Zostawiam was w niepewności ;P

wtorek, 26 listopada 2013

Rozdział 1-Dzień jak co dzień

A witam, witam. Widzę, że parę osób już tu było ;) Cieszy mnie to niezmiernie. Prosiłabym jednak o jakiekolwiek komentarze. Bez zbędnych wstępów zapraszam do lektury. *edit* rozdział miał być wczoraj ale Blogger oszalał    */edit*
                             
                                     ROZDZIAŁ 1- Dzień jak co dzień
                       Mam na imię Samanta... Lub miałam... Lub będę mieć, lecz zacznijmy od początku...                                                
Kiedy moja natrętna siostra wyszła z pokoju, postanowiłam usiąść nad książką. Czytanie to jedna z nielicznych rzeczy które mogę robić godzinami. Mój ojciec kupował mi dużo książek o mitach i wierzeniach dawnych kultur. To było coś co naprawdę mnie interesowało. Najbardziej ukochałam sobie mitologię nordycką. Często rysowałam moje własne wyobrażenia bogów. Rysowanie też było moją pasją. Postacie z rysunków nigdy mnie nie osądzały i nie raniły. Tylko przy nich mogłam być sobą. Poza pokojem moja twarz stawała się maską. Nauczyłam się kłamać po to, by przetrwać. Nigdy nie okazywałam emocji. Najlepiej znał mnie ojciec, gdyż czasem kiedy rozmawialiśmy dowiadywał się o wielu rzeczach. Z matką było gorzej. Zawsze faworyzowała mą siostrę - Angelice. Była ona przykładem grzecznej, lubianej, niesprawiającej kłopotów córki. Wglądała jakby uciekła z bajki: miała długie blond włosy, które czesała w warkocz i niebieskoszare oczy trochę przypominające kolor nieba przed burzą. Jedyne co do tego nie pasowało to jej sportowa budowa. Była niezwykle utalentowana jeśli chodzi o sporty. Zawsze otoczona przyjaciółmi. Byłam jej kompletnym przeciwieństwem. Miałam długie czarne włosy, zielone oczy i jasną skórę. Może to by jakoś wyglądało gdyby nie fakt, że moje kolory były wyblakłe. Uchodziłam za osobę wysoką , lecz nie kochałam sportów. Ewentualnie rzucanie nożami i łucznictwo. Mnie i moją siostrę odróżniał też w dużym stopniu iloraz inteligencji. Angelica była bardzo naiwna, lecz miała przyjaciół, ja rozsądna, lecz nikt o zdrowych zmysłach nie zadawał się ze mną. Kochałam snuć intrygi i kłamać, wpędzać ludzi w kłopoty, szczególnie najwspanialszą siostrzyczkę.
     Wracając do tego jakże cudnego dnia, korzystając z okazji, że już nie spałam umyłam się i wzięłam śniadanie na wynos. Pierwszy dzień ostatniego roku w liceum… Uroczo. W szkole na pierwszej lekcji wybieraliśmy sobie miejsca na ten wspaniały rok. Znalazłam wspaniałą podwójną ławkę z tyłu klasy. Miałam 100% pewności, że nikt obok mnie nie usiądzie.
     Gdy wszyscy spokojnie usiedli na miejscach do klasy weszła dyrektorka
-Oto wasz nowy kolega: Michael Darkson.- kiedy skończyła mówić do klasy wszedł wysoki chłopak. Miał bardzo jasną skórę, kruczoczarne włosy i szmaragdowe oczy. Zmierzył klasę spojrzeniem i mogłabym przysiąc, że kiedy nasze spojrzenia się spotkały uśmiechnął się zadziornie. Gdybym wtedy wiedziała jak bardzo znienawidzę ten przeklęty uśmiech! Przemierzył pomieszczenie wybierając miejsce. Jakie zdziwienie wywołał przystając obok mnie!
-Czy mógłbym się przysiąść?
-Oczywiście. Miło mi, Samanta Droke.
  Cóż… Siadając obok mnie przypieczętował swój los. Jego niewiedza jest mi bardzo na rękę. Pomoże mi upokorzyć siostrzyczkę nawet o tym nie wiedząc.  To myśląc wysiliłam się na najszczerszy uśmiech na jaki mogłam się zdobyć.
   Ten dzień mijał bardzo szybko i nie zorientowałam się gdy zaczęło się kółko pozalekcyjne na które uczęszczałam od lat. Konkretnie kółko mitologii nordyckiej. Prowadził je pan Geornidan - jedyny nauczyciel, który znał mą jakże okropną naturę i mimo wszystko mnie lubił. Można by powiedzieć, że darzyłam go pewnym rodzajem sympatii. Był to miły staruszek, który potrafił zainteresować mnie tym co mówił. Często pytał o moje rysunki bogów i opowiadał mi o najnowszych odkryciach.
    Gdy usłyszałam szuranie krzesła tuż obok mnie odwróciłam wzrok od tablicy by zobaczyć co za idiota mi przeszkadza.
   Proszę, proszę…- od razu się uśmiechnęłam- moja ofiara postanowiła się tu zapisać… Nie sądziłam, że to będzie aż tak proste.
A może on jest inny i chce się z nami zaprzyjaźnić? A jeśli wszystko zepsujesz wykorzystując go?
Cicho siedź! Choć… Mogę spróbować.
- Patrzysz na mnie od paru minut, intensywnie nad czymś myśląc. Nie mów, że już się we mnie zakochałaś?- na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek
- Nie, no coś ty!
Inny powiadasz?
Pomyliłam się.
Twoja pomyłka mogła nas kosztować kolejną ranę! Wszyscy są tacy sami! Nikomu nie można ufać…
 Moje rozmyślania przerwał dzwonek na lekcję. Ta dzisiejsza dotyczyła Lokiego, mojego ulubionego boga. Całą lekcję Michael prychał pogardliwie.
Po lekcji podeszłam do nauczyciela z moją zieloną teczką.
- Dzień dobry!
-Witam panno Samanto! Jak wakacje? Jak się pani podobał wykład?
-Wykład był niezwykle ciekawy.- nie chciałam opowiadać o wakacjach- Nie przekonuje mnie jednak ta wersja. Nie był zły z natury. Bardzo wiele wycierpiał i żył w kłamstwie. To naprawdę ukształtowało jego charakter. Nie miał przyjaźni, miłości…
-A czy nie usprawiedliwia go pni tylko dlatego, że jest do niego podobna? Zresztą nieważne! Czy dalej pani rysuje?
-Tak. Mam dla pana rysunki. Nie ma tak Lokiego, bo dalej uważam, że jest niedopracowany, natomiast mam tu Thora i Odyna. Za sobą usłyszałam krótki, cichy chichot. Za mną stał Michael.
-Wiem, że pani się bardzo przywiązuje do rysunków. Nie mogę…
-Nie, naprawdę! Jakoś średnio się czuję kiedy akurat te dwie postaci się na mnie patrzą.
-Czyżby przez pani ulubieńca?
-Możliwe. Muszę iść. Do widzenia.
-Do widzenia!
     Kiedy wracałam do domu zalała mnie fala myśli
 Wracam tędy codziennie. Ta sama droga, te same twarze bez wyrazu. Ludzie śpieszą się, nie wiedząc po co. To żałosne. Ale czy ja nie robię tego samego? Czuję obrzydzenie do samej siebie…
 Znów nie dane mi było pomyśleć w spokoju. Całe moje ciało przeszył nagły, palący ból. Na szczęście przeszedł tak szybko jak się pojawił, zostawiając jednak po sobie nieprzyjemne wspomnienie.
-Hej, Samanta!- podszedł do mnie jakiś nieznajomy o zielonych oczach
I wtedy upadłam na ziemię, a w mojej głowie rozbrzmiewał jeden dźwięk.

Ha, ha, ha...

sobota, 23 listopada 2013

Prolog

Witam!
Jest to historia Lokiego według mojego dziwnego pomysłu... Zapraszam do czytania:)
                   
                  PROLOG                                   
Nie spała już od paru godzin, lecz jej sen dalej skutecznie o sobie przypominał. 
Dwa kolory: czerń i intensywna zieleń mieszały się ze sobą. Biegła pomiędzy nimi, a jedyne co wyróżniało ją z otoczenia o jasna, biała jak mleko skóra. Wszędzie naokoło słychać śmiech, który przeszywał ją całą. Nagle poczuła lekkie szarpnięcie, a jej krew zaczęła kapać powoli na podłogę... Zaczęła powoli spadać w dół. Pozostała tylko czerń, szkarłat i śmiech. Ha...Ha...Ha...
-Sam! Sam! Obudź się!- jej siostra była wystraszona nie na żarty. To był kolejny koszmar w tym tygodniu- To tylko sen, już spokojnie.
-Nic się nie stało... Możesz już iść. Nie potrzebuję cię.
 Znowu to samo. Czemu ona mnie tak nienawidzi? Ja chcę jej tylko pomóc.
- Jeśli będziesz chciała pogadać...
- Nie będę chciała. Idź już Angeliko- zmroziła blondynkę spojrzeniem- Chcę pobyć sama.




To tyle na dzisiaj! Nie obiecuję że będę pisać regularnie. Do następnej notki!