piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział 22- Spotkanie po latach


                                                         *Oczami Bucky'ego* 

      Myślałem dużo o miejscu w którym znajduje się matka Lex. Nie wiedzieć czemu, strasznie mnie to męczyło.
-Strasznie mi przykro, że ktoś w twojej rodzinie musi to przeżywać...- powiedziałem, kiedy wyszliśmy. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
-Co przeżywać? Jest jej tu lepiej niż być powinno- powiedziała z przekąsem.
-Ale...- przełknąłem ślinę-...słyszałem co się robi ludziom w takich miejscach...- wyszeptałem. Robiono mi podobne rzeczy i pamiętałem to zbyt dobrze.
-Jak.. No faktycznie! Za twoich czasów trafienie do szpitala psychiatrycznego było gorsze niż trafienie do zakładu karnego! Lobotomia, te sprawy- teraz to ja byłem zdziwiony. Kto normalny interesowałby się jak wyglądały psychiatryki około 1940 roku. Przewróciła oczami- No co? Miałam rozszerzenie z psychologii w liceum.
-Kiedy rozmawiałaś ze swoją mamą... To nie moja sprawa, ale co się stało?- spuściła wzrok.
-Może opowiem ci na miejscu. To nie wesoła historia... Mogę ci tylko powiedzieć, że Boston był moim młodszym bratem- powiedziała zimnym tonem.
-Oczywiście. Ja... Przepraszam, że się wtrącam, ale wydawałaś się być smutna kiedy rozmawiałaś z matką i chciałem ci jakoś... No wiesz...
-Spoko- uśmiechnęła się smutno i spojrzała mi znowu w oczy- Dziękuję.
    Jechaliśmy w ciszy. minuty przeciągały się w godziny, a każda godzina w nieskończoność. Czułem, że poruszyłem temat, którego nie powinienem był poruszać. Było mi tak głupio... Nawet nie wiem kiedy zasnąłem...



                                                                         ***
  Całe moje ciało przeszywał ból. Co ja tu robię? Czemu to się stało?
-Bucky?- ten znajomy głos... Czy to...?
-Steve?- spytałem i rozejrzałem się.
-Myślałem, że nie żyjesz- powiedział głosem mojego przyjaciela wysoki, muskularny blondyn. To on. Inny, ale on.
-Myślałem, że jesteś mniejszy- zdobyłem się na żart. Nie wyglądał na zadowolonego. Musiał się o mnie zamartwiać... To zabawne. Zawsze było na odwrót. Pamiętam kiedy pobito go do nieprzytomności. Nie było mnie w pobliżu. Strasznie się o niego martwiłem i od tamtego dnia byliśmy nierozłączni. Wszystkie te wspólne chwile... 
    Świat zawirował i byłem w innym pomieszczeniu. Do pokoju docierało tylko światło księżyca. wszystkie szyby były zbite. Stałem na środku pokoju, a naprzeciw mnie leżał mężczyzna.
-N... Nie, błagam! Przestanę! Zrobię wszystko! Tylko... O... Oni na mnie czekają! Żona, syn i moja mała córeczka! Bła...- pociągnąłem za spust. Krew była wszędzie. Czerwień była jedyną rzeczą którą widziałem...

                                                                         ***

   -Bucky, wstawaj Jesteśmy na miejscu- poczułem zimne powietrze na mojej twarzy i otworzyłem oczy. Na zewnątrz było ciemno. Drzwi samochodu od mojej strony były otwarte Stała w nich Lexington. Wyglądała na bardzo zmęczoną. No tak... Kiedy ja smacznie spałem, ona musiała prowadzić. Ciekawe, ile jechaliśmy?
-Nie mieliśmy poszukać jakichś kluczy?- powiedziałem przecierając oczy.
-Już znalazłam. Wszystko jak zawsze. Trochę mi t co prawda zajęło, ale mam je!- zamachała kluczami przed moją twarzą.
-Czemu mnie nie obudziłaś?- spytałem. Czułem się lekko bezużyteczny.
-To nic takiego! Musiałam tylko przegrzebać pół ogródka!- odpowiedziała z szerokim uśmiechem. Dopiero teraz zauważyłem, że jej ręce i ubrania są brudne- Poza tym... Wyglądałeś, jakby śniło ci się coś dobrego- dodała po chwili milczenia. Już miała się odsunąć i odblokować mi drogę do wyjścia z samochodu, ale złapałem ją za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie. Wolną ręką sięgnąłem do jej policzka.
-Masz ziemię na twarzy- powiedziałem i strąciłem ją wierzchem dłoni. Jej policzki były czerwone. Mimo, że wiedziałem, że to przez niespodziewane zachowanie z mojej strony, postanowiłem zażartować- Jesteś zarumieniona. Masz gorączkę?- podniosłem się i przyłożyłem swoje czoło do jej czoła. Zarumieniła się jeszcze bardziej. Zachichotałem- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.
   Odskoczyła ode mnie jak oparzona. Nie patrzyła mi w oczy. Czyżbym posunął się za daleko?
-T...to nic takiego. Chodźmy już- powiedziała cicho i ruszyła w stronę domu. Czyli jednak za daleko. Westchnąłem ciężko i poszedłem za nią. Okolica wydawała mi się dziwnie znajoma. Zastanowię się nad tym kiedy wszystko będzie oświetlone. Kiedy znaleźliśmy się w środku Lex pokazała mi pokój, który mogłem zająć i poszła się wymyć. Rozejrzałem się uważnie. Przy łóżku na komódce stało zdjęcie. Wziąłem je w ręce. Kobieta, mała dziewczynka obejmująca małego chłopca i... I osoba, której odebrałem życie. Już wiem, gdzie jestem. Usłyszałem tylko dźwięk upadającego na ziemię zdjęcia. Świat spowiła ciemność...
   

                                                         *Oczami Samanty*

      Ból. Czułam tylko tępy ból przeszywający moją głowę. Kim jestem? Mam wspomnienia z dwóch różnych żyć. Pamiętam własną śmierć, a jednak żyję. Pamiętam mojego ukochanego, którego kocham tak mocno, jak nienawidzę. Pamiętam moje dzieci. Moje piękne, kochane dzieci... A z drugiej strony nie urodziło ich moje ciało. Czułam wszystko co było, co jest, a czasem nawet to, co będzie. Moją siłą jest troska o moich bliskich. Jestem... Jestem...
-Jestem boginią wierności. Moje nowe imię to Sigyn. To jest moje nowe imię. Imię, które przywróciło mi wspomnienia- powiedziałam. Czułam ogień, który rozwijał się w moim środku. W moim ciele jest za dużo mocy. To ciało nie da rady... Poczułam coś ciepłego i wilgotnego. Którą częścią ciała? Nie mam części. Jestem jednym zwartym kawałkiem w porównaniu do ogromu wszechświata. Ale wiem co czuję. To Loki. Jego pocałunek zabiera ból i łagodzi płomienie w których stoję.
-Kocham cię- wyszeptał- Nigdy nie pozwolę, żebyś cierpiała.
-Już pozwoliłeś. Wiele razy. I zrobisz to znowu- odpowiedziałam też szeptem- ale wybaczam ci to. Jesteś dla mnie najważniejszy Loki. Widziałam nasze przeznaczenie, ale nigdy się nie cofnęłam.
-Naprawdę bardzo cię kocham- powtórzył. Poczułam gniew. Nie wiem skąd się wziął.
-Tak?! Kochasz mnie?! Sigyn czy Samantę, jeśli mogę wiedzieć? Kiedy byłam Samantą, to wiedziałeś już kim jestem? Może tylko dlatego mnie wybrałeś, co?! Którą z nas kochasz naprawdę?!-krzyknęłam. Nagle atak wściekłości ustąpił tęsknocie i radości- Loki! Tak tęskniłam... A byłam cały czas obok. Nie chcę być już nigdy tak daleko...- załkałam- Co się ze mną dzieje?! Te wszystkie emocje... To za dużo...
-Minie- poczułam jak Loki przyciąga mnie do siebie- Będzie dobrze. Obiecuję ci to- moje łzy wsiąkały w materiał jego stroju. Czułam się, jakby wszystko czym kiedykolwiek byłam zlało się w jedną całość. A mimo to czegoś we mnie do tej pory brakowało. Tym czymś był właśnie on.
-Loki... Mam prośbę... Przyprowadź ich tu, dobrze? Ich wszystkich- kiwnął głową. Puścił mnie. Pocałował w czoło. I wyszedł. Zostałam sama. Boję się tego co będzie. Jak teraz wyglądam? Kim teraz jestem? Spojrzałam w lustro. Stała przede mną kobieta z ciemną karnacją, zielonymi oczami i ciemnymi włosami. Byłam dalej w czerwonej koszuli nocnej z pałacu w Muspellheimie. Ciekawe czy taka już zostanę...
    Drzwi się otwarły. Zaraz po tym poczułam, że coś przygniata mnie do ziemi. Dwóch chłopców przewróciło mnie  i tuliło z całych sił.
-Mamusiu! Tak za tobą tęskniłem- czułam łzy Fena wsiąkające w materiał na moich ramionach.
-Myśleliśmy, że nie wrócisz mamo...- wyszeptał Mung w moje włosy.
-Nigdy bym was nie zostawiła kochani- zapewniłam ich tuląc do siebie z całych sił- A gdzie...
-Witaj matko. Dawno się nie widzieliśmy- w drzwiach, tuż przed Lokim, stał mój najstarszy syn.
-Sleppie...  Mój biedny, mały Sleppie...

                                                         *Oczami Lexington* 

    Zabiję go! 'Och jestem takim biednym żołnierzykiem, przeżyłem szok, zaopiekuj się mną'! Jak on śmiał się ze mnie nabijać. Poszłam pod prysznic. Zimna woda zmyła ze mnie złe emocje. To przecież tylko znak, że czuje się lepiej, prawda? Nie powinnam się tak wkurzać... Mam nadzieję, że nie jest mu teraz głupio. Z drugiej strony miałam się czym usprawiedliwić. Wszystkim zawsze powtarzam, że moja matka nie żyje. Zbyt wstydzę się przyznać, że sama wsadziłam ją do zakładu... Wspomnienia tamtego dnia przewinęły się przez moją głowę. Brook... Zacisnęłam ręce tak, że paznokcie przebiły się do krwi. Szlag! Muszę to jakoś zakryć, bo się zorientuje. Nie mogę go zadręczać moim dzieciństwem. Będzie się obwiniał, jeśli dowie się prawdy. Westchnęłam i wywlekłam się z pod prysznica. Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Udałam się do salonu. Było ciemno, ale nie zapaliłam światła. W tym pokoju nigdy nie zapala się światła. Podeszłam do ściany na końcu pokoju i przykucnęłam.
-Witaj tato- wyszeptałam gładząc ścianę. Miałam wrażenie, że część jego duszy została w tym domu. W miejscu, gdzie go zamordowano- Wybacz mu, dobrze? Jest dobrym człowiekiem. Bardzo zagubionym, dobrym człowiekiem- nagle usłyszałam huk. Powoli wstałam i odwróciłam się. Przede mną stał Bucky. Celował we mnie nożem.
-Bucky? Coś się stało?- spytałam spokojnie. Nie skrzywdziłby mnie... prawda?
-Kim jesteś? Nie jesteś moim celem- powiedział tonem wypranym z uczuć. Po chwili zastanowienia dodał- Czemu mówisz do mnie 'Bucky'?- o nie... Nie, nie, nie, nie, nie! Co się stało?! Wszystko było przed chwilą dobrze!
-Tak masz na imię. James 'Bucky' Burnes. Jesteś moim przyjacielem. Uciekaliśmy przed S.H.I.E.L.D...
-Czyli jesteś z HYDRY?
-Nie! Uciekliśmy i jednym i drugim. Pomog...- zanim skończyłam przycisnął mnie do ściany za szyję.
-Czyli jesteś agentką S.H.I.E.L.D. Moim zadaniem jest cię wyeliminować- nie miałam szans. Jest najgroźniejszym zabójcą w historii a ja jestem tylko naiwną dziewczynką. Ostatnimi siłami wyciągnęłam rękę i położyłam mu ją na policzku.
-Wybaczam... ci...- wychrypiałam z ostatnim tchem. W jego oczach coś się zmieniło. Poczułam jak luzuje uścisk na mojej szyi.
-Lex?! Lex!- słyszałam jak wykrzykiwał moje imię, ale nie mogłam mu odpowiedzieć, bo pochłonęła mnie pustka.

                                                             *Oczami Lokiego* 

    Wyszedłem z komnaty i poszedłem zbierać synów. Wiedziałem, że to o nich jej chodziło. Rodzina przede wszystkim. Jest taka przewidywalna... Uśmiechnąłem się na samą myśl, że dalej jest ze mną. Udało mi się. Uratowałem ją. Tylko... Zastanawiam się kim teraz naprawdę jest. Samanta i Sigyn są tak różnymi osobami. Czy wszystko się uda? Nie chcę tracić ani jednej z nich. Na razie wydaje się, że pierwszy szok minął. Zastanawiam się czy mnie nienawidzi... Mam nadzieję, że nie. Nie zniósłbym tego. Jedyne czego chcę to mieć znów pełną rodzinę. Czy to takie trudne? To jedyne czego chciałem od początku. Ojciec... Ba! Dwóch ojców mnie odrzuciło! Jedyna matka, którą znałem, zginęła broniąc brata, którego wszyscy zawsze faworyzowali. Gdy dostałem szansę od losu, moje światło w tunelu samotności... Zostało mi ono zabrane, przez tego, który sam mnie odrzucił.
   Fen i Mung byli w swojej komnacie.
-Chodźcie chłopcy. Ktoś chce was bardzo zobaczyć- powiedziałem. Dzieci podeszły do mnie- poczekajcie pod drzwiami do mojej komnaty, dobrze? Muszę jeszcze zabrać waszego brata.
  To będzie trudniejsze. Popchnąłem drzwi do komnaty. Odsunąłem się na bok i uniknąłem lecącego w moją stronę ciężkiego tomiszcza
-Witaj. Widzę, że nikt nie nauczył cię, że nie rzuca się książkami.
-Wyjdź.
-Też się stęskniłem. A teraz chodź. Ktoś chce cię widzieć.
-Powiedz, żeby ten ktoś się wypchał- warknął. Biorąc pod uwagę, że jest koniem, warczenie idzie mu lepiej niż Fenowi.
-Dobrze. Nie wiem jak twoja matka na to zareaguje po tak długiej rozłące, ale skoro...
-Kto?!- nastolatek poderwał się z łóżka i podbiegł do mnie.
-To bardzo miłe z twojej strony synu. A teraz chodź- a jednak nie było trudno. Nawet nie rzucił drugą ksią... W tym momencie dostałem czymś w tył głowy. Spojrzałem zirytowany na idącego za mną syna. Ten wzruszył tylko ramionami.
-Tak dla zasady- pokręciłem głową i ruszyłem dalej. Nie sprowokuje mnie. Nie sprowokuje mnie. Nie sprowokuje...- Mama już wie, że oddałeś mnie do stajni?- Zabiję szczyla. Kiedy już miałem się za to zabrać, przypomniało mi się, że mamy być szczęśliwą rodziną, a w szczęśliwych rodzinach ojcowie nie zabijają synów. Nie odzywałem się aż doszliśmy do komnaty.
-Przywitajcie się z mamą- powiedziałem popychając drzwi. Dzieciaki wpadły do komnaty pierwsze i rzuciły się na swoją matkę z takim impetem, że martwiłem się o jej życie. Sleipnir stał tylko w drzwiach. Nic nie mówił. Nie poruszył się ani o centymetr. Był jak ten zagubiony chłopiec, którego matkę zabito na jego oczach. W przypływie ciepłych uczuć do niego położyłem mu zachęcająco rękę na plecach i lekko popchnąłem do komnaty. Uśmiechnął się do mnie pierwszy raz od setek lat i wszedł do komnaty.
-Witaj matko. Dawno się nie widzieliśmy- Sigyn odwróciła wzrok w jego stronę.
-Sleppie...  Mój biedny, mały Sleppie...- jej oczy się zaszkliły- Przepraszam cię! Nie było mnie przy tobie w najważniejszych i najtrudniejszych chwilach...
-Mamo, nie! Nie płacz- nasz najstarszy syn podbiegł do niej i też się do niej przytulił- Tęskniłem. Chciałem być przy tobie i nie mogłem cię obronić. Przepraszam, że byłem za słaby!- łzy ciekły z jego oczu. Ruszyłem w ich stronę i objąłem ich wszystkich. Moją rodzinę. Ale niestety... Było zbyt idealnie. Jedno z okien wybuchło.
-Bracie!- stał tam Thor. W tym samym momencie przez drzwi wpadła inna postać.
-Samanto, wracamy do domu- w drzwiach stali moi teściowie.
-Świetnie- rzuciłem- ktoś jeszcze wpadł na rodzinne spotkanie?!
-Loki!- ziemia zadrżała, a w rogu sali zmaterializował się Odyn. Obok niego stał... Laufey?!
-Jak...? Przecież on nie...
-Nie żyje? Wyobraź sobie, że ja i Odyn jesteśmy w lepszych stosunkach niż myślisz. A teraz oboje mamy wszystko, by udowodnić, że zależy ci tylko na władzy.
-Złamałeś mi serce Loki...- głos Friggi- Nam wszystkim... Jak się z tym czujesz? Jak?- głosy mieszały się w mojej głowie.
-Loki!- krzyk Sigyn wyrwał mnie z tego. Rozejrzałem się. W komnacie byliśmy tylko my. Co to znaczyło?
  Przez otwarte drzwi wpadł strażnik.
-Panie. Mam ważne wieści z Jotunheimu.
-Tak?- spytałem, dając mu wzrokiem do zrozumienia, że przeszkadza. Bardzo przeszkadza.
-Ich władca powrócił. Laufey żyje.

6 komentarzy:

  1. Jej, pierwsza! Taki prezent na gwiazdkę jest najlepszy :3
    Tak dawno nie pisałaś, że myślałam iż zapomniałaś. Wchodzę na twoje opowiadanie i BUM! Rozdzuał jest wspaniały. Tyle wątków, nie wyjaśnionych spraw, aż ciekawość zżera od środka... Czekam z niecierpliwością. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow. WOW. Czy mówiłam już wow? Wow.
    *pada na kolana* proszę nie karz nam czekać i dodaj coś szybko plis!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej hej, ja nowa. Zaczęłam czytać wczoraj, pochłonęłam już wszystkie rozdziały. Rany, naprawdę super! Nie licząc drobnych mankamentów, które znajdą się zawsze i u każdego, zwłaszcza na początku, to jest naprawdę dobrze. Uwielbiam Lokiego. A moja nakręcona w młodości Disneyem i książkami, obrzydliwie czasem romantyczna dusza domaga się romantycznych wątków. Dobrze sobie radzisz, czekam na następny rozdział. Ps. Serdecznie wszystkich zapraszam do siebie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Którz to wrócił? Pani Sigyn co to za przerwy? nawet nie wiesz jak się cieszę że dziewczyna która mnie zainspirowała do pisania wróciła.
    Nie obraź się ale nie rozumiem do tej pory po co ten wątek z Buckym i Lex. Ja chce tylko Lokiego Xd to takie w moim stylu wybacz XDD

    Pozdrawiam Rachel

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej! Nie zapominaj o nas! :[ My czekamy spragnieni nowego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń