wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział18- Pochowane nadzieje

Hej! Dawno mnie nie było... Pamiętacie jeszcze co się działo w poprzednich rozdziałach? Ja musiałam przeczytać wszystko od nowa bo mi się pomyliło. Mam 2 wolne od wyjazdów dni, więc... Zapraszam na rozdział!


                                                             *Oczami Samanty*
        Shiwaya opowiedziała mi o mojej rodzinie. Mój kuzyn był wielkim wojownikiem. Moja matka była legendą jeśli chodzi o używanie magii. Ciotka była najrozsądniejszą królową w historii. I gdzie tu miejsce dla mnie?
-Mam do ciebie jedno pytanie- przerwałam jej na chwilę.
-Pytaj o co chcesz, Pani.
-Miałaś zostać żoną mojego kuzyna. Czy to było tylko małżeństwo z rozsądku?- jestem dociekliwa jeśli chodzi o takie sprawy. Jakoś zawsze ciągnęło mnie do romansów, co zawsze skrzętnie ukrywałam.
 Dziewczyna spojrzała na swoje bose stopy. Jej policzki zrobiły się niebieskawe. To chyba znaczy, że się zarumieniła.
-Nie... Znaczy tak! To znaczy ja...- szukała słów.
-Hej, mi możesz powiedzieć- zachęciłam ją łagodnym uśmiechem- Przyda mi się osoba z którą będę mogła szczerze porozmawiać.
-To małżeństwo było planowane przez nasze rody, jednak ja czułam do Księcia Eldariona więcej, niż powinnam, nawet jako jego narzeczona...- po jej policzku spłynęła łza. Podeszłam do niej  ją objęłam.
-Nie przejmuj się. Przepraszam, że zapytałam. Mój błąd. Chodźmy na tą ceremonię, bo nie dadzą nam żyć. Muszę w końcu poznać moją rodzinę- wyszłyśmy z mojej komnaty.
       Eskorta zaprowadziła mnie do sali. Była urządzona niezwykle. Była na równi piękna z salą tronową Asgardu. Na  tronie siedziała królowa w brązowej, połyskującej się sukni. Po jej lewej stronie, na małym srebrnym tronie siedział dość wysoki chłopak w moim wieku. Boki głowy miał wygolone, a pozostałe włosy miał splecione w długi czarny warkocz. Wpatrywał się w stronę z której nadeszłam. Po prawicy królowej siedziała kobieta o wyrazistych kościach policzkowych i hipnotyzujących oczach. Była ubrana na złoto. Jej kruczoczarne, lekko pofalowane włosy swobodnie opadały na opacie jej siedziska. Miała dość wysokie czoło, które pięknie komponowało się z resztą twarzy. Jej pełne usta zastygły w uśmiechu. Przyglądała się mi z ciepłem, którego nigdy wcześniej nie zaznałam.
        Nagle usłyszałam kroki. Spojrzałam się w stronę z której dobiegał dźwięk. Napotkałam czerwone oczy intensywnie wpatrującego się we mnie kłamcy. Był ubrany w zbroję podobną do tej, którą nosił na co dzień. Jedynie kolory były inne. Zimne. Loki wyglądał bardzo dobrze. Co ja plotę? Wyglądał teraz naprawdę bosko. Nie żebym miała coś do jego asgardzkiej formy...
-Dobrze ci w niebieskim- powiedziałam, przywołując na twarz lekki uśmiech.
-Tobie w czerwonym- podał mi ramię. Powoli ruszyliśmy w stronę trzech tronów.
       Przed obliczem królowej skłoniliśmy się.
-Rodzina nie musi mi się kłaniać!- królowa powstała z tronu. Wraz z nią wszyscy zgromadzeni- Podejdź do mnie Samanto. Chcę ci się przyjrzeć- zdążyłam postawić 3 kroki kiedy sama do mnie podeszła. Położyła mi dłonie na ramionach i spojrzała mi głęboko w oczy- Wyrosłaś na piękną kobietę kochana. Cieszymy się, że jesteś z nami! Musisz się jeszcze tyle dowiedzieć...- mam tylko jeden komentarz. WULKAN ENERGII. Nawija jak karabin maszynowy! Myślałam, że królowa musi być spokojna, rozważna i opanowana.
 -Ezinoro, wystraszysz ją- kobieta która mi się wcześniej przyglądała podeszła do nas powoli. Każdy jej uch wydawał się elegancki i przemyślany. Przesunęła delikatnie królową. Stała teraz naprzeciwko mnie. Patrzyłam prosto w jej szklące się lekko oczy. Nagle przytuliła mnie do siebie i zaczęła głaskać mnie po włosach. Zebrani zaczęli klaskać.
-Najdroższa córeczko... Tak za tobą tęskniłam!- czułam jak lekko szlocha. Przed moimi oczami pojawił się obraz kobiety, która mnie wychowała. Te wszystkie dni kiedy płakałam, zastanawiając się, czemu nie ma dla mnie miejsca w sercu własnej matki. Te lata zamykania się w sobie... A teraz nagle jestem tutaj. Właśnie przytulam matkę, która nazywa mnie zdrobniale córeczką... Przytuliłam ją najmocniej jak umiałam- Radujcie się ludzie, bo oto moja córka powróciła do nas!- obejmowała mnie teraz jednym ramieniem. Eldarion podszedł i mnie uścisnął. Był naprawdę wysoki.
     Powitaniom nie było końca. Wieczór miałam spędzić z matką, a w nocy miała odbyć się uczta z niespodzianką. Kiedy ciotka wspomniała o niespodziance Loki uśmiechnął się, jak dziecko, które robi komuś psikusa. Pewnie wie o co chodzi. Na razie jednak wolałam nie pytać go o nic. Jest tak miło. Nawet on chyba dobrze się bawi, bo szczerze się uśmiecha. Cieszy mnie to. Chciałabym, żeby tak było zawsze.
                                           
                       
                                                                   *Oczami Lex*

     Obudziły mnie pierwsze promienie wschodzącego słońca. Szybko zerwałam się z łóżka i wzięłam rzeczy które były mi potrzebne. Weszłam z buta do łazienki, czego od razu pożałowałam. W odbiciu lustrzanym zobaczyłam mojego chwilowego współlokatora. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że był osłonięty tylko ręcznikiem. Szybko wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi.
-Przepraszam! Myślałam, że sam nie dasz rady jeszcze wstać! Poza tym nie jestem przyzwyczajona do tego, że ktoś u mnie mieszka!- O mój Boże! Jak on był umięśniony!
-Nie masz za co przepraszać- drzwi do łazienki otworzyły się. Dopiero teraz zauważyłam, że był ode mnie wyższy co najmniej o 20 cm. To było dość dużo, patrząc na to z perspektywy kogoś, kto zawsze był od wszystkich wyższy. Czy ja mówiłam, że jestem niska? Jeśli tak, to kłamałam- To ja pałętam się po twoim domu, jakbym był u siebie. Przepraszam...- nastała ciągnąca się w nieskończoność chwila ciszy. Jednak po chwili zorientowałam się co się właśnie dzieje...
-To że przepraszasz, nie zmienia faktu, że jesteś moim więźniem! Wracaj na kanapę, albo dowiesz się, że nawet jeśli na taką nie wyglądam potrafię być groźna!- wybuchłam nagle. Spojrzał na mnie lekko rozbawiony i ruszył w stronę salonu.
     Po wyjściu z łazienki poszłam zobaczyć co robi Zimowy Żołnierz. Nie było go na kanapie. poczułam zapach spalenizny.
KUCHNIA!!!
  Bez chwili namysłu pobiegłam do wymienionego pomieszczenia. Widok, który zastałam był niesamowicie zabawny, acz przerażający. Oto mój współlokator stał z płonącą patelnią w metalowej ręce. Na podłodze leżały porozbijane jajka. Czas zwolnił, kiedy nadepnął na jajko i poślizgnął się. Złapałam patelnię, która wyleciała mu z dłoni, i rzuciłam ją na stół. Jednak sama się poślizgnęłam i przeturlaliśmy się po podłodze. Kiedy zegarek ruszył z powrotem swoim zwykłym tempem, leżałam na moim współlokatorze. Moje ręce opierały się o jego klatkę piersiową. Patrzyłam prosto w jego oczy...
Chyba cieszę się, że wylądowaliśmy tak, a nie na odwrót, bo moja ulubiona broń do ogłuszania leżała spalona na stole, a gdyby to on miał ręce na mojej klatce piersiowej na 100% by mu się dostało.
  Kiedy rozmyślałam on bacznie przyglądał się mojej twarzy.
-Długo będziesz tak leżała?- powiedział w końcu- Chyba, że ci się to podoba...- trzask! Walnęłam go zaciśniętą w pięść ręką tak mocno, że przez chwilę nie mógł oddychać.
-Będę tak leżeć tak długo jak mi się podoba! Miałeś zostać w salonie! Czy to jest salon? Nie! TO. BYŁA. KUCHNIA!- po każdym zdaniu dźgałam go palcem wskazującym- Rozumiem, że chciałeś zemsty na patelni, ale nie na całej kuchni!- zakończyłam wstając. Mężczyzna podparł się rękoma i usiadł.
-Przepraszam. Chciałem dobrze. Miałem ci zrobić śniadanie, ale coś wybuchło i wtedy... W zasadzie uratowałaś mnie. Gdyby nie ty, nie miałbym nie tylko ręki, ale i twarzy- westchnęłam i podałam mu rękę. Kiedy ją chwycił, syknęłam z bólu.
-Coś się stało?- zapytał z przejęciem malującym się na twarzy. Spojrzałam na dłoń, kiedy podnosił się w pośpiechu. Była cała poparzona. No tak. Łap normalną ręką płonącą patelnię. Gratuluję inteligencji- Poparzyłaś się przeze mnie. Gdzie masz apteczkę?- bez słowa wskazałam jedną z szuflad, z której wyjął małą paczkę. Schłodził mi rękę i opatrzył ją- Lepiej?- skinęłam głową- To dobrze. Idź usiąść, a ja tu posprzą...- zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie. Nikt nie mógł na razie wiedzieć, że Zimowy Żołnierz tu jest. Pokazałam mu starym żołnierskim gestem, żeby dobrze się schował i siedział cicho.
   Otworzyłam drzwi. Stał w nich krótko ścięty, wysoki brunet o przygasłych niebieskich oczach.
-Dante! Hej! Co tu robisz?- szybko przywołałam na twarz sztuczny uśmiech. Nie zdołało go to oszukać. Zbyt wielką uwagę zwraca na szczegóły...
-Lex, co z twoją dłonią?- wszedł do mieszkania- Co się do jasnej cholery stało w tej kuchni? Testowałaś tu nowy miotacz ognia? Jeśli tak, to uwierz, że przestanę ci takie rzeczy załatwiać...
-Dante! Spokojnie! To tylko nieudane próby kulinarne. Złapałam gorącą patelnię i... Tak wyszło.
-Przynajmniej nauczyłaś się porządnie wiązać bandaże. W takim razie powiem po co tu przyszedłem. Mam dla ciebie nową teczkę. Mamy nowe informacje- moje oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Dawno nie przynosił nic nowego.
-O kim?- spytałam podekscytowana. Cieszyłam się jak dziecko.
-O twoim ulubieńcu- odpowiedział z uśmiechem. Wyciągnęłam rękę po teczkę, którą wyjął z torby, ale przycisnął ją do siebie- Wiesz, że teoretycznie nie powinienem tego robić? Więc wiesz...?
-Tak. Buzia na kłódkę. Tylko daj mi już tę cholerną teczkę!- rzuciłam się na niego. Przesunął się w bok, ale byłam na to gotowa i chwyciłam się jego ramienia. Wyhamowałam i założyłam mu dźwignię- Chyba, że wolisz mieć złamaną rączkę, hmm?
-Jesteś coraz lepsza, ale wiesz, że mogłem to skontrować? A poza tym wystarczyło "poproszę"...
-Wiesz, że mam problem z mówieniem tego magicznego słówka. Jestem agentką, nie jakimś świrem od magii- uśmiechnęłam się do niego promiennie. Ten tylko pokręcił głową.
-Muszę lecieć, ale pamiętaj, że za tydzień też przyjdę. Może lepiej nic wtedy nie gotuj.
-A ty uprzedzaj, że przychodzisz!- krzyknęłam za zatrzaskującymi się drzwiami.
       Odłożyłam teczkę na stół. Przeczytałam tylko kartkę z pierwszej strony. Westchnęłam.
-Możesz wyjść!- wydarłam się w stronę szafy. Kiedy nikt z niej nie wyszedł, podeszłam tam i otworzyłam drzwiczki. Siedział tam skulony, zaplątany w moich rzeczach- Jak ty to robisz?
-Spanikowałem. Możesz mnie rozplątać?- jego spojrzenie wyrażało cały wstyd i smutek, że znowu zrobił coś nie tak. Biedaczek. Wyplątałam go z ubrań i pomogłam mu wyjść z szafy- Dobrze. Teraz mogę iść posprzątać kuchnię!
-Może lepiej, żebym ci pomogła- powiedziałam z udawanym przerażeniem na twarzy. ruszyliśmy w stronę kuchni. Prawie zapomniałam o teczce, która została na stole...

                                                                    *Oczami Lokiego*
       Dobrze. Muszę przyznać, że było miło. Lud Muspellheimu był naprawdę miły, pewnie dlatego, że są przeciwieństwem do Jotunów. Kiedy patrzyłem na Samantę i jej matkę ogarniało mnie wzruszenie i coś na kształt... tęsknoty? Jedyna osoba, która kojarzyła mi się ze słowem matka odeszła na zawsze. Jedyne co mi po niej pozostało to rady które mi dawała i magia, której mnie nauczyła. Cieszę się, że Samanta ma ludzi, którzy otwarcie ją kochają i zawsze jej pomogą.
     Nagle usłyszałem głos.
-Witaj Loki. Chciałabym z tobą porozmawiać na osobności- matka Samanty podeszła do mnie, korzystając z chwili w której Samantę zajmował kuzyn i ciotka.
-Oczywiście, Władczyni* Seiaris- skłoniłem się lekko i poszedłem z nią. Przystanęliśmy w ciemnym miejscu korytarza niedaleko sali.
-Musimy porozmawiać o Samancie. Dopiero co ją odzyskałam Nie mam zamiaru tak łatwo jej znowu oddać. Jestem ci wdzięczna, że nauczyłeś jej magii, futharku i innych, ale na tym koniec. Możesz zniknąć z naszego życia raz na zawsze- mina matki Samanty była śmiertelnie poważna Mówiła ciągle tym samym oziębłym tonem.
-Ależ Pani, wszystko ustalałem z tobą i Królową Ezinor. Wtedy zdawałaś się przychylna temu pomysłowi. Wręcz się cieszyłaś. Poza tym nie mogę zniknąć z waszego życia. To kwestia przeznaczenia. Lustra i tak zawsze się odnajdą. Kolejną sprawą jest to, że jest naznaczoną. To ja ją odnalazłem. Tradycja nakazuje...
-Nie obchodzi mnie tradycja! Jesteś tak nieczuły? Czy ty wiesz jak to jest stracić bliską ci osobę?!- Władczyni nie wytrzymała.
-Wiem lepiej niż ci się zdaje, Pani. A teraz próbuję nie stracić kolejnej. Chyba wszystko sobie wytłumaczyliśmy- powiedziałem z jadem w głosie. Odwróciłem się i ruszyłem przed siebie.
-Kłamco! Zaczekaj!- spojrzałem w tył. Kobieta patrzyła na mnie łagodnie- Czy o prawda? Czy moja córka jest ci bliska?
-Jak mało kto kiedykolwiek.
-W takim razie mogę się zgodzić. Pod jednym warunkiem...
-Jakim?- może lepiej, żebym się z nią nie kłócił. Samancie byłoby smutno.
-Będzie tu przyjeżdżała. Nawet z tobą. Jesteś miłą osobą. I uczuciową. W głębi duszy, ale ja to widzę.
         Poszedłem do ogrodów. Musiałem odetchnąć.
                                        Jesteś miłą osobą. I uczuciową. W głębi duszy, ale ja to widzę.
Co się ze mną dzieje?! Nie powinienem się otwierać, a tutaj nagle czytają ze mnie jak z otwartej książki, a mimo to nie chcą tego wykorzystać. Czułem jak łzy spływają mi po policzkach. Na kamiennej ławce w przyciemnianym "ogrodzie nocnym", gdzie nie docierało światło dnia, siedziałem i wpatrywałem się w pobłyskującą się na fioletowo wodę. Jedyne światło jakie tu było zostało stworzone przez rośliny. Niebieskie, fioletowe oraz pomarańczowe światła w ciemnościach, były świadkami moich łez.
-Loki?- to był jej głos. Podeszła do mnie i zobaczyła łzy- Co się stał...
      Przytuliłem ją do siebie. Jej włosy pachniały ogniskiem. To było przyjemne. Moje łzy wsiąkały w jej włosy. Pogładziła mnie po głowie.
-Jestem tu Loki. Możesz na mnie polegać. Zawsze...- wyszeptała. Oddaliłem się i spojrzałem w jej oczy. Niby niebieskie, a jednak to te same oczy które tak dobrze poznałem. Nasze twarze się zbliżyły. Położyłem dłoń na jej policzku. Nasze usta się zetknęły. Była ciepła. Miała tak delikatne wargi. W ten pocałunek włożyłem wszystkie uczucia, o których bałem się porozmawiać. Strach przed jej utratą, chęć ochraniania jej i wreszcie miłość którą zacząłem ją darzyć. Oddała mi pocałunek z taką samą pasją. Cieszyłem się tą bliskością, zapominając, że muszę trzymać ją na dystans, by jej nie skrzywdzić, by nie uciekła... Odsunęliśmy się od siebie. Patrzyła na podłogę.
-Spójrz na mnie- powiedziałem cicho. Nie wiem czemu szeptałem. Może nie chciałem, żeby cokolwiek zakłóciło magię tej chwili. Podniosła niepewnie wzrok. Uśmiechnąłem się łagodnie- Czek cię cały wieczór z matką, a później wielka uroczystość. Chyba powinnaś odpocząć- wstałem z ławki i podałem jej dłoń, którą ostrożnie ujęła.
      Trzymając ją za rękę odprowadziłem ją do jej komnaty. Kiedy zasypiała, siedziałem nad jej łóżkiem. Kawałek kołdry zsunął się z jej ramienia, więc poprawiłem go najdelikatniej jak umiałem. Naprawdę była skarbem. Moim własnym, delikatnym skarbem.

                                                    *Oczami Zimowego Żołnierza*
     Kiedy sprzątaliśmy kuchnię rozmawialiśmy o różnych sprawach. Lex miała szeroko rozwinięty zakres zainteresowań. Opowiadała mi dużo historii, które się jej przytrafiły. Ja w tym czasie uczyłem się zmywać naczynia w taki sposób, żeby niczego nie potłuc. Lexington podeszła do mnie po cichu i nabrała piany na dłoń, po czym dmuchnęła w nią tak, że poleciała mi na twarz. Tak właśnie zaczęła się bitwa na pianę i wodę. Oboje byliśmy cali ubrudzeni mydłem i przemoczeni.
-Pójdź się umyć, a ja tu ogarnę. I tak dużo pomogłeś- powiedziała z promiennym uśmiechem.
     Ruszyłem do łazienki, jednak moją uwagę przyciągnęła teczka. Informacje? Tajne? O jej "ulubieńcu"? Ciekawość pchnęła mnie w stronę stołu. Otworzyłem teczkę.
-Twój ulubieniec?- patrzyłem na zdjęcie na pierwszej stronie. Patrzyłem prosto w swoje własne oczy. Były tylko lekko zmienione. Jakby nieludzkie. Obok była przylepiona karteczka.

Dowiedziałem się, że to na pewno 
  on zabił twojego ojca. Poszukuje go
  cała T.A.R.C.Z.A. ponieważ zniknął
     po ostatniej akcji w głównej siedzibie.
        Nie pakuj się w to. Wiemy, że kontroluje
go HYDRA. Jeżeli go zobaczysz tą 
osobę, skontaktuj się ze mną. 
            Twój przyjaciel,
                                           Dante
    Czemu byłem kiedyś takim potworem? Jak bardzo namieszali mi w głowie? Dlaczego ona mnie nie nienawidzi? 
-Teraz już wiesz...- usłyszałem jej głos. Spojrzałem w jej stronę. Wyglądała na zasmuconą- Nie bój się. Nie wydam cię. Wiem, że nie byłeś sobą. Chcesz przeczytać te akta razem ze mną? Może dowiesz się czegoś o swojej przeszłości?- usiadła obok mnie na kanapie.
-Dlaczego?-spytałem. Spojrzała na mnie nierozumiejącym wzrokiem- Dlaczego mi wybaczasz?
-Bo nie potrafię inaczej. Bo widzę kim jesteś tutaj- wskazała moje serce. Otworzyliśmy moje dane- bramę do mojej przeszłości...

*Ustrój polityczny w Muspellheimie jest taki, że w rodzinie królewskiej zawsze żądzą 2 osoby na raz: Król/Królowa i Władca/Władczyni. Jest to albo rodzeństwo, albo kuzynostwo.

1 komentarz:

  1. Aaaaaaaaaaa powieszę cię w kościele na chórze z tak późne dodawanie rozdziałów.ie wolno mnie denerwować a ty podniosłaś mi ciśnienie treścią rozdziału.Wgl jak akcja ładnie się rozwija jest zajebiście i wesoło xd(Rzygam tęczą sram brokatem)Tak btw sorki że tak późno komentuje nie było mnie w domu i nie miałam neta xdd
    Czekam na szybki next
    Pozdrawiam R.O.A.H.
    Ps.W wolnym czasie zapraszam do mnie asgards-mirror-everybody-lies.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń