Tak! Oto ja! Powracam i mam nadzieję, że na dłużej, mimo że nie posiadam komputera. Ale co to dla mnie! Zapraszam na rozdział!
*Oczami Bucky'ego*
Kiedy tylko usłyszałem odgłos wybuchu zakryłem Lex własnym ciałem. Muszę się nią opiekować. Mam teraz tylko ją. Nawet jeśli nie tylko, to Steve pewnie nie chce mnie na tym etapie znać. Odczekałem parę sekund. Nic się nie stało, ale słyszałem kroki na klatce schodowej. Dużo kroków.
-Musimy uciekać. Zaraz tu będą- Lex patrzyła na mnie z powagą wymalowaną na twarzy.
-Ty nie musisz. Mogę stąd uciec i nie sprawiać ci już więcej...- poczułem pieczenie na policzku. Spojrzałem na nią zszokowany.
-Nie ma czasu na takie gadanie. Serio rozważałeś zostawienie mnie tu samej? Chodź za mną- pobiegła w stronę okna. Nagle się zatrzymała i obróciła na pięcie- Jednak nie tędy... Do kuchni!
Nie miałem pojęcia, że w jej kuchni są jakieś drzwi. Mam nadzieję, że agenci S.H.I.E.L.D też o tym nie wiedzieli. Znaleźliśmy się w ciemnym korytarzu. Nie widziałem gdzie idę.
-Fajne co? To stary dom mojego taty. Oficerowie zawsze mają asa w rękawie. Ja mam korytarz i samochód.
Jej ojciec... Zabiłem go własnymi rękami. Pamiętam jak przez mgłę, jak błagał o litość. Mówił, że ma żonę, córkę i syna, którzy czekają na niego w domu. A ja? Bez wahania pociągnąłem za spust. Mam jego krew na rękach co oznacza, że zniszczyłem jej dzieciństwo.
-Ile miałaś lat kiedy... Ja... No wiesz... Twój ojciec?- zapytałem. Nie wiem czemu. Nie zasługuję na pomoc, której mi udziela. Zapadła cisza, która trwała milenia, jeśli nie wieczność.
-Ojciec zginął w wypadku przy pracy dziewięć lat temu, gdy miałam dziesięć lat- powiedziała zatrzymując się- Sprawca wypadku nie żyje.
-Ale Lex, to byłem...
-Nie żyje powiedziałam- jej ton był zimny. Ruszyliśmy dalej. Nikt się nie odezwał. Zastanawiałem się nad znaczeniem jej słów. Jestem dla niej martwy? A może była to jakaś forma przebaczenia? Kto wie co chodzi po głowach kobietom...? Na pewno nie ja.